poniedziałek, 28 grudnia 2015

Od Lakoty

Biały płatek śniegu zleciał mi na pysk, po czym roztopił się i w postaci kropli wody wniknął w sierść. Powoli otworzyłam oczy. Zimno przenikało przez warstwę mojej sierści, która nie była jeszcze wystarczająco długa, by ochronić mnie przed chłodem. Powoli podniosłam się na zdrętwiałych z zimna łapach i przeciągnęłam się. Spanie pod chmurką, nie jest dobrym wyjściem, gdy jest się bezbronnym szczenięciem. Co jednak miałam zrobić? W pobliżu widziałam tylko ten sam widok - pole, pokryte grubą warstwą śniegu. Gdzieś na horyzoncie majaczyła ciemna smuga, która z pewnością oznaczała las. Przełknęłam ślinę. Musiałam uciekać z mojej poprzedniej watahy, przed Nimi, a to oznaczało opuszczenie bezpiecznej dotąd gęstwiny drzew. Nie miałam jednak ochoty zbliżać się do tej dziwnej, twardej ścieżki, która śmierdziała nieznanym mi zapachem, od którego cały czas kichałam no i poruszały się na niej wielkie, warczące potwory w dodatku bardzo szybkie. Tak więc musiałam tułać się gdzieś pomiędzy tymi dwoma miejscami - światem, warczących, twardych potworów i lasu, zajętego przez Obcych. Nie było tu nic więcej poza twardą ziemią i warstwą śniegu. Mój brzuch już dawno przestał burczeć, teraz tylko bolał z głodu. Pragnienie zaspokajałam śniegiem, jednak nie mógł mi on zastąpić prawdziwej wody, ani tym bardziej jedzenia. Zaczęłam iść przed siebie z nadzieją węsząc w powietrzu. Może jakieś głupiutkie stworzonko zamarzło na śmierć gdzieś na tym polu? Niestety do mojego nosa nie trafił żaden obiecujący zapach. Oblizałam się po pysku i zaczęłam iść z pochyloną głową. Musiałam wyglądać na łatwy łup. Wychudzone szczenię o skołtunionej, już nie takiej białej sierści, w dodatku na otwartej przestrzeni gdzie nie ma żadnej kryjówki. Przeszłam kilkanaście metrów, sama nie wiedząc dokąd zmierzam. Co mogło na mnie czekać na końcu tej drogi? Inny las? A może śmierć? Między poduszeczkami łap nazbierało mi się dużo śniegu, który podtopiony zamienił się w lód. Teraz każdemu krokowi towarzyszył ból, gdy delikatne łapy ocierały się o kryształki lodu. W końcu nie mogłam dalej iść. Usiadłam na miękkim puchu i zaczęłam niezdarnie wygryzać z łap lód. Była to bardzo pracochłonna praca, której nie umiałam wykonać. Lód utknął tak głęboko i w tak małych szczelinach, że tylko cudem udało by mi się go wyciągnąć nie gryząc się po łapach. Tylko kilka kawałków udało mi się wyjąć. Ruszyłam w dalszą drogę, czując jak łapy w kontakcie z lodem, powoli się obcierają, aż w końcu zedrą się do krwi. Zacisnęłam zęby i szłam dalej. Nie mogłam się zatrzymać. Oni mogli mnie śledzić, a w tedy czeka mnie to samo co całą moją rodzinę - śmierć. Na wspomnienie braci i rodziców, do oczu napłynęły mi łzy. Szybko zamrugałam by się ich pozbyć. Może po prawie tygodniu, jaki przeżyłam i nic mnie nie dogoniło, powinnam przestać uciekać? Znaleźć bezpieczne schronienie i łudzić się, że jakoś przeżyję? Niestety nie wierzyłam już w taką rzecz, nie w taką ilość szczęścia. Ja już wykorzystałam tyle szczęścia ile może mieć jeden wilk na cały rok. Udało mi się przeżyć bez żadnych umiejętności łowczych. Nic mnie nie próbowało zjeść, ani zabić (z wyjątkiem lisa, ale w tedy byłam jeszcze w pełni sił). Tak więc mogłam sądzić iż ci siedzący na chmurkach, zlitowali się na de mną. Jednak ile mogło trwać to szczęście? Nie mogę myśleć, że jeśli dotąd tylko raz albo dwa otarłam się o śmierć to już więcej nic takiego mnie nie spotka. Westchnęłam, czując jak moje poduszeczki łap, starły się do krwi i zostawiam teraz czerwone ślady za sobą. Nagle gdzieś w odległości kilkunastu metrów usłyszałam kilka szybkich szczeknięć. Nie należały one do psa, ani do wilka. Należały do lisa. Obróciłam błyskawicznie głowę w tamtym kierunku. Moje oczy dostrzegły rudy kształt, szybko pokonujący odległość nas dzielącą. Rusz się! Wrzasnęłam na siebie w myślach, po czym zerwałam się do biegu. Adrenalina huczała mi w żyłach, łagodząc ból i dodając mi sił, przez co mogłam w ogóle biec. Łapa za łapą, zbliżałam się do lasu. Nie chciałam tam wracać, nie wiedząc czy jest tam bezpiecznie, jednak teraz nie miałam wyboru. Las albo śmierć. Nie znaczy to, że po znalezieniu się w lesie była bym bezpieczna. Jednak mogłabym wpełznąć do jakiejś nory, albo w jakąś kryjówkę albo zgubić lisa w plątaninie krzewów. Byłam już coraz bliżej celu, łapy paliły mnie żywym ogniem. Przez chwilę miałam ochotę zatrzymać się i dać się zabić przez tego głodnego lisa, którego w innym wypadku sama mogła bym zabić. Moje cierpienie i nieustanny strach wreszcie dobiegły by końca. Jednak gdy tylko o tym pomyślałam, przed oczami ujrzałam sylwetkę mojego ojca - Dakoty, do którego byłam tak podobna, że można mnie było uznać za jego miniaturę. Gdyby nie to, że ja byłam waderą. Duch mojego ojca z wyobraźni nic nie mówił, patrzył się tylko gniewnie, tak jak w tedy gdy nie przykładałam się do treningów. Nie znosiłam gdy tak na mnie patrzył. Z gniewem a jednocześnie tak jakbym go zawiodła. Nie mogłam tego znieść, ani w tedy ani teraz. Gwałtownie zamrugałam oczami i o ile to możliwe, przyśpieszyłam. W końcu dobiegłam do linii drzew, od lisa dzieliły mnie wyłącznie centymetry, czułam jego ciepły oddech na karku i woń padliny, dobywającą się z jego pyska. Gwałtownie skręciłam za najbliższe drzewo, wiedząc,że teraz uratować mnie może jedynie zwinność. Niestety gdy opadałam na łapy, trafiłam na przykryty cienką warstwą śniegu lód. Moja łapa pojechała w bok i całym ciałem upadłam na twardą nawierzchnię. Lisowi wystarczył jeden sus by mnie dopaść. Nie przygniótł mnie swoim ciężarem, lecz zatopił kły w moim prawym udzie. Zapiszczałam z bólu, sama nie wiedząc czego robię to tak głośno. Wszystkie zasady o tym by być cicho poszły w cholere.
- Pomocy! Niech ktoś mi pomoże! - krzyczałam, piszcząc jednocześnie. Czułam jak moja łapa jest darta lisimi kłami. Nagle krzaki poruszyły się i wypadła z nich ciemna sylwetka. Zaatakowała lisa, który na sam jej widok wziął nogi za pas i umknął w leśną gęstwinę. Ranna, bałam się spojrzeć na przybysza. Czułam jednak, że jest on wilkiem. Lekko zerknęłam w jego stronę.
- Dziękuję. - mruknęłam cicho, nagle onieśmielona, spuszczając momentalnie wzrok. Tak dawno nie widziałam, żadnego wilka, iż nie byłam pewno jak powinnam się zachować. Zamiast więc patrzeć się na obcego, przyjrzałam się swojej tylnej łapie. Duża rana po ugryzieniu o poszarpanych brzegach, obficie krwawiła. Wyglądało to tak, jakby napastnik chciał mnie pozbawić kawałka mięsa, które chciał zjeść. Ta myśl w połączeniu z widokiem mojej krwi, wywołał we mnie mdłości. Odwróciłam wzrok i spojrzałam na biały śnieg. Coś neutralnego.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz